karmienie piersią moja historia
LIFESTYLE & MUMSTYLE

Karmienie piersią. Moja historia

Tworzenie wpisów na tematy inne, niż szycie idzie mi w wymiarze ogólnym dość ciężko i mozolnie. Chciałabym jednak wychodzić poza stworzone przez siebie schematy, a nawet wewnętrzne bariery i tworzyć w tym miejscu przestrzeń do dzielenia się różnymi doświadczeniami – nie tylko z zakresu szycia. W końcu podtytuł strony do czegoś zobowiązuje i sugeruje, że chcę tutaj umieszczać treści nie tylko związane z szyciem 😉 Dziś chcę Wam opowiedzieć o osobistym doświadczeniu związanym z karmieniem piersią – taka „historia z życia wzięta”. Powiem Wam, jak to wyglądało u mnie i jak wiele dobra i korzyści nam to przyniosło. Napiszę także o tym, że nie zawsze było łatwo. Czasem trzeba było zaprzeć się w sobie i po prostu przyjąć różne trudności jako pewien etap, który jak każdy inny jest do przejścia. Jak zatem karmienie piersią wyglądało u mnie – zapraszam do mojej osobistej historii z tym związanej.

Początki zawsze są trudne

Znane powiedzenie, ale u mnie rzeczywiście tak było. Ponieważ rodziłam poprzez cesarskie cięcie (o tym może innym razem), z karmieniem było u mnie w pierwszych dniach znacznie trudniej, niż w przypadku porodu naturalnego. Co prawda w każdej możliwej chwili starałam się przystawiać córeczkę do piersi, jednak pokarmu nie było. Dlatego w samym szpitalu musiało być dokarmianie (także z tego powodu, że Kruszyna urodziła się dość malutka), nad czym dość mocno ubolewałam. Oczywiście na pierwszy rzut szły w moją stronę autopsyjne pytania w stylu: „Co ze mnie za matka, skoro nie mogę wykarmić swojego dziecka?”. Oczywiście starałam się też myśleć zdroworozsądkowo, że przecież ilość mleka nie definiuje tego, czy jestem dobrą czy złą mamą. Jednak hormony i przypływ wielu różnych emocji na raz, zakryły w dużej mierze „twarde dowody”. Wiedziałam, że jeśli już w początkowych dniach, które są najważniejsze i najbardziej decydujące w kwestii rozpoczęcia laktacji będę wytrwała, cierpliwa, spokojna, a jednocześnie po prostu uparta – na pewno się uda.

Brak pokarmu – co dalej?

Mimo spadku nastroju z powodu powyższego, cały czas mówiłam sobie, że się uda. Bardzo tego chciałam, miałam ogromną nadzieję i mocno w to wierzyłam. Ogromnie zależało mi na tym, aby karmić córeczkę naturalnie – nie tylko ze względu na pozytywne wpływy zdrowotne, które są również ogromnie ważne, ale także na rodzącą się wtedy i budującą z każdym dniem bliskość między nami. Wiedziałam, że karmienie piersią wzmocni w Kruszynie poczucie bezpieczeństwa (zwłaszcza w tych pierwszych miesiącach jej życia) i miłości. Chciałam jej dać to, co najlepsze.

Z takim właśnie przekonaniem od chwili porodu, aż do pojawienia się pierwszego nawału pokarmowego „walczyłam” o tę możliwość. Przystawiałam więc Kruszynę do piersi jak najczęściej, wciąż coś do niej mówiłam, tuliłam, głaskałam – robiłam wszystko, aby w mojej psychice nie siać niepotrzebnego stresu i paniki, która brzmi „Nie mam mleka, co teraz będzie?!”. Po prostu dałam nam czas i robiłam tyle, ile mogłam. Całe szczęście miałam też w szpitalu wspaniałe położne, które pomogły mi zarówno w kwestii rozpoczęcia laktacji, prawidłowego przystawiania Kruszyny do piersi, jak i wielokrotnie wspominały, że zachowanie spokoju i cierpliwość są niezwykle ważne, a stres może się jedynie przyczynić do zatrzymania laktacji. To także za pomocą ich rad, udało mi się pokonać pierwsze trudności związane z początkowym brakiem pokarmu. Co trzy godziny (także w nocy) przystawiałam Kruszynę i dodatkowo wg zaleceń położnej pomagałam sobie laktatorem. Wierzyłam w to, że cierpliwość i wytrwałość na pewno nam się opłaci. O dziwo, stało się to szybciej, niż myślałam – już w 3 dniu po porodzie miałam nawał pokarmowy, a zaraz po tym w dość szybkim czasie mogłam w dużej mierze karmić córeczkę naturalnie. Dwa ostatnie dni przed wypisaniem do domu (z powodu żółtaczki fizjologicznej miałyśmy dłuższy pobyt), nie trzeba jej już było dokarmiać mieszanką. Uważałam i wciąż uważam to za nasz pierwszy wspólny sukces 🙂

Jak funkcjonować, kiedy dziecko wciąż chce jeść – nawet w nocy?

Dobre pytanie. A odpowiedź jest dość prosta – jakoś 😉 Naprawdę. Tak to u nas wyglądało. Miałam wrażenie – zwłaszcza przez pierwsze trzy miesiące – że nawet nie wiedziałam jak mam na imię, a wory pod oczami sięgały pewnie do ziemi 😉 Kruszyna na szczęście miała (i do dzisiaj ma!) spory apetyt, na karmienie budziła się regularnie co 2 lub 3 godziny, a ja odnosiłam wrażenie, że wciąż miałam ją przy piersi. I choć sam opis faktów brzmi dość „sucho” – było mi z tym stanem karmienia (nawet nocnego) naprawdę dobrze. Być może głównie przez to, że same początki w szpitalu były trudne i udało się nam je pokonać. Dlatego do każdego karmienia podchodziłam z poczuciem radości – nawet, jeśli organizm był czasem mocno zmęczony.

Pamiętam, jak raz ją karmiłam o 3 w nocy i obie zasnęłyśmy na kanapie – byłam tak bardzo zmęczona 😀 Nie zawsze było łatwo i czasem mój organizm naprawdę potrzebował dłuższego, nieprzerwanego snu. Wtedy z pomocą przychodził mąż, laktator i przygotowane tego samego dnia mleko. Wtedy miałam dla odmiany okazję pospać nieco dłużej, a mąż tymczasem karmił naszego oseska o nocnej porze. Tych chwil nie było co prawda zbyt wiele, ale na pewno też pomogły budować relację między mężem, a córeczką.

W sumie bywało naprawdę różnie i muszę przyznać, że mając małe dziecko – można raczej zapomnieć o wysypianiu się przez co najmniej najbliższy rok 😉 Choć myślę, że czas tej bliskości z maleństwem jest naprawdę tego warty. Patrząc bardziej dalekosiężnie – niektórzy z moich bliskich mających też starsze dzieci mówią, że do dziś się nie wyspali, a dzieci już dawno skończyły 3 latka. Taka już chyba natura rodzicielstwa.

Karmienie w miejscach publicznych

Oczywiście dobrze wiemy jako kobiety, że sam temat karmienia piersią w miejscach publicznych jest dość mocno kontrowersyjny. Zastanawiające, dlaczego w ogóle tak jest i co z tym można zrobić. Choć ten temat budzi sporo różnych dyskusji, chcę tu zwłaszcza przekazać moje osobiste doświadczenie związane z karmieniem w miejscach do użytku publicznego. Szczerze mówiąc, nie robiłam tego zbyt często. Dlaczego? Ponieważ dość rzadko bywałam w sytuacjach, kiedy było to naprawdę konieczne. Oczywiście nie uznaję skrajnej zasady „karmię tylko w domu” lub w drugą stronę „karmię gdzie chcę i jak chcę”. Raczej podchodzę do tematu dość harmonijnie – aby nie przesadzić w żadną z tych stron. Kiedy zdarzały się karmienia „na zewnątrz”, zawsze byłam na nie przygotowana. Główną i najbardziej przydatną rzeczą była dla mnie wtedy pielucha, a najlepiej dwie. Jedna służyła mi jako okrycie dla siebie, a druga czekała na ramieniu (moim lub męża) do odbicia dla córeczki.

Osobiście cenię sobie intymność i pewnego rodzaju komfort psychiczny, dlatego nie potrafiłabym tak po prostu karmić bez krępacji z odsłoniętą piersią. Każdy z nas ma inne poczucie intymności, prywatności itp. Jak widać, w kwestii karmienia piersią najważniejszy jest dla mnie spokój maleństwa, a także swój. Jeśli źle się czuję ze świadomością, że jacyś obcy ludzie mogą widzieć intymne dla mnie i odsłonięte części ciała, to po co mam się niepotrzebnie stresować? Są kobiety, które podzielają moje zdanie, ale też i takie, które mają w sobie tak wiele odwagi i wrodzonego luzu, że mogą z wyłączeniem krępacji karmić swoje maleństwo bez „osłony”. Podziwiam każdą tego typu kobietę za odwagę naprawdę. Choć wiem, że teoretycznie też bym mogła się przełamać, to nie widzę potrzeby, aby zmieniać w tym temacie swój sposób bycia 🙂

Może czasem jestem egoistyczna, ale chwile karmienia wolałam przeżywać w spokoju i ciszy, będąc sam na sam tylko z moją Kruszyną. Dlatego dość rzadko karmiłam w miejscach publicznych – jak dla mnie za dużo się też działo wokół. Tłumy, szumy, krzyki – to nie dla mnie w tak ważnych chwilach, jak karmienie. I wiecie co? Córeczka chyba podzielała te odczucia, bo zamiast wtedy spokojnie jeść – często odwracała głowę w kierunku ludzi, zrzucała mi pieluchę z piersi i się do nich uśmiechała. Do tego ja – próbująca zachowaj spokój ducha, zasłaniając piersi. Nie wspominając o tym, jak zabawnie musiało to wyglądać z zewnątrz. Ciekawskie z naszej córeczki stworzonko – kiedy sporo się dzieje, to nawet czując głód przystawianie nie miało jak widać racji bytu 😉

Tak, czy inaczej – karmienie piersią w miejscach publicznych jak najbardziej wchodzi w grę, jest czymś normalnym i naturalnym – nasze dziecko ma w końcu prawo do tego aby jadło wtedy, gdy jest głodne. To, w jaki sposób będziemy karmić w miejscach publicznych zależy już tylko i wyłącznie od nas. Każda z nich dobra jest wtedy, kiedy jest dobra dla naszego maleństwa. Najlepiej, aby działać zgodnie z własnym sposobem bycia – takim, w którym będziemy się czuły swobodnie.

Sam temat związany z odbiorem ogółu społeczeństwa na karmienie piersią w miejscach publicznych poszedłby raczej pod osobną dyskusję 😉 Jak wiemy – budzi sporo kontrowersji. Główne pytanie brzmi dlaczego? I co takiego w świetle populacji uchodzi za tak bardzo nieprzyzwoite, że chce się tę naturalną cząstkę ludzkiego życia „wyrwać” ze społecznego krwioobiegu, skoro dotyczy podstawowych praw do życia, a przede wszystkim potrzeb małego, bezbronnego dziecka do zapewnienia mu nadrzędnej fizjologicznej potrzeby? Myślę, że nie będę się dłużej rozwodzić nam tym tematem – moje ogólne zdanie na ten temat już znacie. Zarówno to wielowymiarowe i ogólnospołeczne, jak i to związane ze sferą osobistą.

Czy do laktacji potrzebny mi był laktator? Co jeszcze się przydało?

W pierwszych dniach, tygodniach i miesiącach – jak najbardziej! U mnie był to laktator Lovi Prolactis – dwufazowy. Spełniał moje wszystkie podstawowe oczekiwania i w porównaniu do innych występujących na rynku, był w dość przystępnej cenie. Bez niego byłoby mi ciężko rozpocząć laktację, a czasem nawet w szybki i prosty sposób pomóc sobie w okresie nawału pokarmowego. Wtedy bez laktatora, ani rusz! Niezwykle pomógł mi także w chwilach, gdy byłam tak bardzo zmęczona, że fizycznie nie dawałam już rady wstać w nocy na kolejne karmienie, o czym już Wam wspomniałam 🙂 Wtedy w nocy mogłam sobie przez pewien czas spokojnie spać, podczas gdy mąż spełniał obowiązek rodzica – żywiciela Kruszyny.

Poza laktatorem, równie przydatny okazał się sterylizator. Przez pierwsze miesiące w ogóle go nie używaliśmy, bo myśleliśmy, że to niepotrzebny wydatek. Kiedy mieliśmy jednak możliwość, aby taki pożyczyć, by sprawdzić jak się z nim żyje – zmieniliśmy zdanie! Przy kolejnym dziecku na pewno zaopatrzymy się we własny. Zwłaszcza w taki o minimalnej wielkości, z funkcją nie tylko sterylizowania, ale także podgrzewania pokarmu w odpowiedniej temperaturze. Te funkcje na pewno bardzo się przydają i pomagają optymalizować czas w ciągu dnia.

Kolejną rzeczą, która była dla mnie przydatna w czasie karmienia to… zegarek. Taki klasyczny, na rękę – aby mieć go zawsze pod ręką. Najbardziej przydał mi się w chwilach, gdy miałam np. zalecenia do karmienia w wyznaczonych porach i określonej długości na każdą pierś. Ponieważ nasza Kruszyna była bardzo malutka podczas porodu, musieliśmy bardzo dokładnie trzymać się początkowo harmonogramu karmienia, aby prawidłowo przybierała na wadze. Zegarek z telefonu mi w tym w żaden sposób nie pomagał, a ponieważ stawiam też często na klasyczne metody – bez zwykłego zegarka na rękę się u mnie nie obeszło 🙂

Dbanie o siebie podczas laktacji

Jest niezwykle ważne i warto pamiętać także o sobie. Odpowiedni dobór biustonosza, maść na podrażnienia sutków czy suplementy diety wraz z dawką DHA dla córeczki były u mnie podstawą. Oczywiście dbanie o siebie obejmuje także szereg takich działań jak odpowiednia ilość snu, czy po prostu czas tylko dla siebie. Wiem, że z tym może być ogólnie dość ciężko, ale jednak bez odpowiedniej regeneracji organizmu, możemy być najzwyczajniej w świecie rozdrażnione i niespokojne. A taki stan z pewnością będzie wpływać zarówno na proces laktacji, jak i samopoczucie naszego maluszka.

Kiedy jest to możliwe, warto pozostawić dziecko najbliższej osobie (zwłaszcza mężowi), by raz na jakiś czas zamknąć drzwi do sypialni i pójść spać – nawet w ciągu dnia. W końcu jako kobiety karmiące raczej my wstajemy kilka(naście) razy w nocy, by regularnie karmić nasze dzieciątko, więc siłą rzeczy – będziemy bardziej zmęczone 😉 Z tego powodu nasz organizm będzie się dość często dopominał o „uzupełnienie niedoborów”. Pomoc ze strony współmałżonka lub bliskiej osoby jest z pewnością niezwykle potrzebna i ważna – zwłaszcza w pierwszych miesiącach karmienia, kiedy nasz organizm aż krzyczy o sen i odpoczynek. Wyspana mama to szczęśliwa mama 🙂

Drugą rzeczą, którą koniecznie chcę podkreślić to odpowiednie uzupełnianie witamin i minerałów dla organizmu. Nasz maluszek „wyciąga” wszelkie składniki odżywcze także od nas, dlatego regularnie uzupełniałam dietę potrzebnymi (!) suplementami – u mnie był to przede wszystkim magnez i wapń. Jedynie w tym wszystkim starałam się nie przesadzać i nie brać wszystkiego za dużo – nadmiar witamin też nie jest dobry. Regularne picie wody (najlepiej mineralnej i niegazowanej) w dawce dwukrotnie większej, niż pijemy normalnie to był kolejny, niezwykle ważny dla mnie punkt. Jak wiemy, nasz organizm składa się w dużej mierze z wody. Nie pijąc jej wystarczająco dużo – laktacja może stopniowo zanikać. Dlatego jej częste uzupełnianie jest naprawdę niezwykle ważne.

Regularna aktywność fizyczna połączona z właściwym odżywianiem to kolejny istotny punkt, o który starałam się dbać. Spożywanie odpowiednich, zrównoważonych produktów w ciągu dnia zapewnia nam właściwą podaż energii i potrzebnych składników odżywczych na cały dzień. Często się mówi o tym, że „skoro dziecko wszystko ode mnie wyciąga, to mogę jeść co tylko zechcę”. Niekoniecznie – z tego, co mi wiadomo to niewłaściwa praca metaboliczna (wynikająca także ze złych nawyków żywieniowych) i stopniowe zaprzestanie karmienia, może doprowadzić później do bardzo szybkiego przybierania na wadze.

Nie mówię tutaj o tym, że kompletnie unikałam słodyczy i jadłam wszystko „ekstremalnie fit” 😉 Raczej naturalnie dbałam o to, co znajdowało się na moim talerzu i starałam się też przy tym regularnie, aktywnie ćwiczyć, kiedy miałam już do tego otwartą furtkę po zagojeniu rany. Choć wiadomo, że w praktyce przy malutkim dziecku bywało naprawdę różnie. Mimo tego – jest to jak najbardziej do zrobienia. Czasem były to po prostu lekkie ćwiczenia w domu – zwłaszcza kręcenie hula-hoop, co pomogło mi dość szybko wrócić do rozmiaru swoich wcześniejszych ubrań.

Jak wyglądało u mnie odstawienie od piersi?

Bardzo stopniowo i etapami. Od żadnej z nas nie było jakiegoś silnego „parcia” na zaprzestanie karmienia. Najbardziej zależało mi na tym, aby karmić na tyle długo, by nie trzeba było Kruszyny w żadnej sposób dokarmiać sztucznym mlekiem – czyli co najmniej rok. Kiedy moja córeczka skończyła ten wiek, byliśmy z nią na wizycie kontrolnej u pani pediatry. Pytając o kwestie karmienia powiedziała mi wprost: „Na ten moment mogę zarówno powiedzieć, aby Pani karmiła dalej, albo powiedzieć, że można już stopniowo zaprzestawać karmienia. Oczywiście na rzecz produktów stałych wprowadzanych do diety”.

I tak to u nas w praktyce wyglądało. W miarę częstszego karmienia produktami stałymi, zaczęły nam naturalnie odchodzić godziny karmienia piersią w ciągu dnia. Stopniowo było ich coraz mniej – Kruszyna ich najzwyczajniej nie potrzebowała, więc inicjatywa rezygnacji z karmienia piersią najpierw wyszła od niej. Parę razy próbowałam ją przystawiać, jednak coraz rzadziej chciała jeść przy piersi. Po prostu nie było jej to już potrzebne.

Kiedy widziałam, że momentami chce sięgać po pierś nie dlatego, że jest głodna lecz z powodu chęci bliskości, stopniowo tworzyłam dla niej także różne inne możliwości związane z bliskością – przytulanie, głaskanie, buziaki, wspólne leżakowanie itp. Wiedziałam wtedy, że muszę powoli zmierzać do tego typu alternatyw, ponieważ nie chciałam dopuścić do sytuacji, w której pierś stanie się raczej „naturalnym smoczkiem”. Instynktownie wiedziałam, że nadmiernie uzależnienie córeczki od piersi nie będzie dla nas dwóch korzystne.

Moja największa trudność

Mimo tego, że wszystko przebiegało w sposób subtelny, dość naturalny – pamiętam i zawsze będę pamiętać te ostatnie chwile karmienia. Były dla mnie trudne emocjonalnie. Kruszyna była już wtedy przez długi czas na etapie, kiedy w ogóle nie była przy piersi w ciągu dnia – jedynie karmiłam ją w nocy. Stopniowo występowało to coraz rzadziej, aż doszło do takich nocy, kiedy karmiłam ją tylko raz. Nagle przyszły takie z nich, w których przestawała się budzić i spała aż do rana! Przez kilka dni z rzędu nawet budziłam się o określonej porze, w której jeszcze niedawno karmiłam i ze łzami w oczach czekałam, aż moje maleństwo się obudzi, by móc je jeszcze raz przytulić do piersi.

Ostatni dzień karmienia pamiętam tak, jakby to było wczoraj. Wyglądało to nawet tak, jakby Kruszyna wyczuła u mnie tę tęsknotę za nią, poczucia raz jeszcze wspólnej bliskości między mamą i dzieckiem, doświadczenia budującej się między nami więzi. Minęło już w sumie kilka dni, odkąd jej w ogóle nie karmiłam i (wtedy jeszcze podświadomie) byłam tym kompletnie załamana. Co ciekawe – z początku nie wiedziałam, co jest u mnie powodem tak silnego obniżenia nastroju i dlaczego wtedy przez cały tydzień tkwiłam w pewnego rodzaju dołku. Pewnego wieczoru przed usypianiem zauważyłam, że Kruszyna chce do piersi. Było to dla mnie dość nietypowe i zaskakujące, ponieważ nie dość, że długo jej nie karmiłam, to przy wcześniejszych próbach z mojej strony, kilkukrotnie odpychała pierś. W jakiś sposób miałam wrażenie, że córeczka wyczuła mój smutek i tęsknotę za nią i najwyraźniej chciała mi dać ten jeszcze jeden moment karmienia, który być może też potrzebowała. Wiedziałam, że będzie to nasz ostatni taki wspólny czas. Ponieważ często do życia pochodzę na bazie symboli, metafor i jestem dość wrażliwa – odebrałam te wszystkie znaki, gesty i tamtą chwilę jako pewnego rodzaju pożegnanie – zakończenie etapu karmienia piersią. Tamte ostatnie chwile karmienia przeżyłam z Kruszyną w radości i spokoju – bez łez.

One pojawiły się dopiero, gdy po karmieniu, kołysaniu i usypianiu wyszłam z pokoju – rozpłakałam się jak bóbr w ramionach męża. Dopiero wtedy z całą mocą dotarło do mnie, że to właśnie odstawienie od piersi było u mnie źródłem wcześniejszego smutku i emocjonalnego letargu. Wcześniej w jakiś sposób podświadomie przeżywałam pewnego rodzaju stratę, „że już nigdy nie będziemy tak blisko siebie”. Wypłakałam i wyrzuciłam z siebie wszystko, co miałam jeszcze tego samego wieczoru. Na następny dzień funkcjonowałam znów normalnie. Zamknęłam ten piękny, trudny i pełen wielu różnych emocji rozdział z etapu macierzyństwa i postanowiłam pójść dalej. Bez dalszego roztrząsywania i przeżywania. W podobny sposób przeżywam i pokonuję różne inne momenty mojego życia, dlatego tak to u mnie wyglądało 🙂

Od tamtej pory Kruszyna już nie domagała się o karmienie – to był koniec naszej wspólnej przygody z tym związanej. Trwała ona 1,5 roku. Dla niektórych za długo, dla innych za mało – według mnie optymalnie. Karmiłam tyle, ile naprawdę było dla niej konieczne – bez przymusu zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Kierowałam się instynktem i przede wszystkim potrzebami dziecka, a czasem także zdrowym rozsądkiem. Nie mogłam się w pełni kierować własnymi potrzebami, bo w egoistyczny sposób mogłoby to być niezdrowe. Poza ciężkim etapem emocjonalnym związanym z odstawieniem od piersi, który był dla mnie najtrudniejszym – nie miałam poza tym żadnych większych trudności związanych z całym procesem karmienia. Nawet brak naturalnej laktacji przy początkach czy tzw. kryzysy laktacyjne nie traktowałam jak ogromne trudności, ale raczej jako pewną kolej rzeczy i etap, który trzeba przejść.

Karmienie piersią – dlaczego polecam?

Dla matki i dziecka nie ma większego poczucia bliskości, niż karmienie piersią. Wszelkie optymalne właściwości odżywcze, które możemy przekazać naszemu maleństwu w naturalnym pokarmie, to także jedna z najlepszych rzeczy, które możemy mu dać. Mleko matki jest dostosowane do wszelkich potrzeb naszego dziecka. Wraz z nim otrzyma od nas ogrom poczucia bezpieczeństwa i bliskości. Jest to pierwszy, podstawowy i najważniejszy etap budowania wzajemnej relacji i bliskości. Dlatego zawsze będę polecać karmienie piersią i starać się jak mogę o to, by każde nasze kolejne dziecko miało taką możliwość – otrzymania naturalnego pokarmu i bliskości z mojej strony. Gdzieś także dowiedziałam się, że karmienie piersią wpływa również na stabilność emocjonalną naszego dziecka – uczy się dzięki temu wyciszać, uspokajać. Myślę, że to także jest niezwykle ważna kwestia w kształtowaniu jak najlepszych warunków dla właściwego samorozwoju naszych dzieci.

Podsumowanie

Przyznam szczerze, że podczas tworzenia tego wpisu nieraz odżyły we mnie dość jeszcze świeże wspomnienia i poleciała niejedna łza wzruszenia 🙂 Wiem, że tego typu historie, a nawet więcej każda z Was także może opowiedzieć i pewnie czytając Wasze doświadczenia z tym związane, też bym się wzruszała… Jest to tak wyjątkowy, piękny i momentami trudny temat, pełen tak wielu różnorodnie nacechowanych emocji. Doświadczając tego osobiście – nie potrafiłabym już przejść koło tematu karmienia obojętnie. Co jakiś czas, gdy przeglądam konta macierzyńskie na Instagramie i widzę tam zdjęcie związane z karmieniem piersią i maluszka przytulonego do mamy – mam łzy w oczach 🙂 Chętnie wróciłabym do tego etapu jeszcze raz.

Mam także nadzieję, że ten wpis pokaże Wam, że karmienie piersią jest czymś pięknym – nawet, jeśli wiąże się z trudnościami. Naprawdę warto karmić, więc róbmy to z wielką dumą, radością i tak, jak uznamy za najlepsze 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu pięknych chwil związanych z karmieniem! Po więcej wpisów związanych z macierzyństwem zapraszam tutaj.

Ania

20180917 155731 1024x896 Karmienie piersią. Moja historia

2 komentarze

  • maggie

    Piękna historia! U mnie z karmieniem było różnie, ale też dobrze wspominam ten czas – mimo różnych trudów i bólów- synek dość często mnie gryzl, nie umiałam go tego oduczyć, więc przestałam karmić szybciej, niż chciałam. Były to prawie 2 lata. Co prawda z początkami karmienia miałam łatwo, bo urodziłam naturalnie i mleko „samo wyplywalo”, to jednak z odstawieniem mimo tego wcześniejszego bolu związanego z obgryzaniem, było mi też ciężko… w sumie próbowałam odstawać parę razy, ale mąż mi w tym pomógł więc i tak poszło szybciej, niż gdybym sama próbowała się z tym zmierzyć:) bardzo miło się czytalo Twoj wpis, czekam z niecierpliwością na kolejne! Pozdrawiam, Magda

    • Biała Nić

      Droga Magdo, dziękuję za podzielenie się Twoim doświadczeniem 🙂 U mnie też parę razy się zdarzyło obgryzanie, co być może wynikało z ząbkowania. Dlatego doskonale Cię rozumiem z Twoją decyzją, wyobraziłam to sobie ze zdwojoną siłą.. Gdyby zdarzało się to naprawdę często i bez żadnych skutków poprawy – pewnie też bym z tego powodu zrezygnowała z dalszego karmienia. Pięknie, że mimo tych trudów udało Ci się tyle karmić i nie miałaś z tym na początku żadnych większych problemów 🙂 Z odstawianiem od piersi pomoc męża jest rzeczywiście na wagę złota. Cieszy mnie, że wpis podszedł Ci do gustu. W przyszłości planuję tworzyć więcej w podobnym stylu – lifestylowych 🙂 Pozdrawiam Cię serdecznie, Ania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *