ostatnia więźniarka Auschwitz
LIFESTYLE & MUMSTYLE

Trochę historii, trochę faktu – czyli o trudnościach, które warto przeczekać, niż z nimi walczyć… Recenzja książki

Długo nie było tu kolejnej recenzji! Powodów miałam ku temu mnóstwo, ale można je ująć jednym, prostym sformułowaniem. Od dłuższego czasu pojęcia typu plan vs. rzeczywistość, zupełnie nie idą u mnie w parze 😉 Same plany związane z opisaniem kolejnej książki miałam zupełnie inne – odmienna tematyka dotyczyłaby raczej książki obyczajowej z zakresu sagi rodzinnej. Ostatecznie postanowiłam podzielić się jednak ostatnio przeczytaną przeze mnie książką z zakresu literatury faktu, historii i książki fabularnej w jednym. Autorką jest Nina Majewska-Brown, która w nieprzeciętny sposób opisała prawdziwą historię życia wyjątkowo silnej kobiety oraz jej rodziny… Co to dokładnie za książka i z jakiego wycinka historii pochodzi? Powiem Wam wszystko w momencie, kiedy przedstawię krótki zarys, dlaczego w ogóle sięgnęłam po taką, a nie inną lekturę. Głównie dlatego, że początkowo zupełnie nie zakładałam, że ją przeczytam, a tym bardziej, że się podzielę moimi spostrzeżeniami. A jednak – z jakiegoś powodu tak się właśnie stało. Zapraszam więc do recenzji, a także refleksji, która dotyczy wybranej przeze mnie literatury.

Dlaczego sięgnęłam po tę książkę?

Idąc do księgarni, początkowo planowałam zakup książki Słowik Kristin Hannah, którą poleciła mi moja przyjaciółka. Przeglądając jednak inne tytuły, zupełnie przypadkiem trafiła mi w ręce ta propozycja. Długo przy niej stałam, wahając się nad zakupem… Kilkukrotnie odstawiałam ją na miejsce, po czym brałam ponownie do rąk. Toczyłam z sobą wewnętrzną walkę – miałam obawy, czy przypadkiem nie będzie to dla mnie zbyt wstrząsająca literatura. Bo tak realna, tak bezpośrednio związana z okrucieństwem tamtych czasów…

Jednak ją kupiłam. I ostatecznie przeczytałam jako pierwszą ( tak – ostatecznie zakupiłam też Słowika… 😉 )! Jeśli chodzi o problematykę historyczną poruszaną w książkach – interesuję się nią, odkąd pamiętam. Choć w wymiarze ogólnym czytam książki o dość różnorodnej tematyce, w dużej mierze stawiam w nich na to, by pojawił się choćby niewielki aspekt dotyczący historii. Jeśli zaś mowa o historii II wojny światowej, ten temat intryguje mnie już od czasów młodości. Możliwe, że spory wpływ wywarła na to moja Babcia, z którą spędzałam bardzo dużo czasu. Nie ukrywam, że wysoce lubiłam słuchać jej różnych historii z przeszłości, zaś w mojej dziecięcej wyobraźni tworzyły się obrazy, historie, zawikłania doświadczanych w tamtych czasach przez moich dziadków, o których życiowych perypetiach wiele się nasłuchałam. A były to często historie dość niewiarygodne, czasem nawet zabawne, innym razem szokujące czy wypełnione troskami, co wiązało się głównie z czasem wojny.

Choć nie przeżyli oni między innymi okrucieństwa obozów koncentracyjnych – kształtowała się we mnie sama wrażliwość dotycząca tematów wojennych. Stąd dość możliwe, że naturalnie się skłaniam ku tego typu tematom – aby móc poznać znacznie więcej, ten “dalszy ciąg” różnego rodzaju historii związanych z czasem wojny. By nie tylko nie zapomnieć o tym, co się wydarzyło ponad 80 lat temu, ale także po to, by móc wyciągać z tego typu historii osobiste, różnego rodzaju wnioski. Dodatkowo mam z tyłu głowy chęć i stopniowy, klarujący się plan, by napisać jedną z takich historii – związaną właśnie z moją Babcią, która nawet w obliczu największego zła była niezwykłą osobą… Nie chcę, by została całkowicie zapomniana. Zanim jednak dojdzie do ostatecznego spisania całości, chcę poznać wiele różnych wymiarów, z którymi wiąże się tematyka II wojny światowej, a także lat, które ją poprzedzały – łącznie z tymi późniejszymi, kiedy już się skończyła, a “normalne” życie toczyło się dalej.

Dodatkowym powodem, dla którego zdecydowałam się na taki typ literatury to próba znalezienia książki, dzięki której doświadczę wewnętrznej przemiany, swoistego katharsis moich myśli, które od początku pandemii we mnie tkwią. Jedne z nich bywały czasem zupełnym przeciwieństwem wobec tych pojawiających się na nowo… Stąd podświadomie szukałam tematyki oraz książki, która spowoduje, że po jej lekturze spojrzę na otaczającą mnie rzeczywistość w nowym świetle. Że wewnętrzny chaos myśli, który co jakiś czas doświadczałam, ułoży się u mnie w coś bardziej spójnego… Czy w tym przypadku to się stało? Wnioski i refleksje płynące po lekturze książki przedstawiam pod koniec recenzji.

Tytuł, geneza książki oraz jej treść

Geneza

Książka, którą mam tutaj na myśli, to Ostatnia “więźniarka” Auchswitz. Niezwykła jest sama historia jej powstania! Opisaną w tytule “więźniarką” jest tak naprawdę córka głównej bohaterki – Anna Maria, którą los od chwili jej narodzin postawił na ziemiach Auschwitz, zaraz po zakończeniu wojny. Stąd trafny zabieg umieszczenia tego słowa w cudzysłowie – bo nie jest ona oczywiście prawdziwym więźniem tego miejsca. To właśnie w tutaj postanowili dla dobra pamięci Ofiar pozostać jej rodzice, kiedy koszmar wojny dobiegł końca. W czasach wojny również otarli się o śmierć, przebywając w obozach koncentracyjnych – w tym jej ojciec w Auschwitz. Zaś po wojnie mieszkali tutaj i pracowali, a Anna postanowiła kontynuować ich poświęcenie z tym związane. Jej rodzice: Mimi (tak nazywano Mirosławę Guzik – główną bohaterkę) oraz Józef, otrzymali po wojnie propozycję pracy w tym miejscu, by móc ocalić je od zapomnienia. Zachować jak najwięcej dokumentów, relacji, a także pozostawionych tam rzeczy – by mogli z podobnymi im osobami, stworzyć muzeum upamiętniające historię tego miejsca oraz ich Ofiary. Mimi mogła po rozmowie z mężem o tej propozycji, podjąć ostateczną decyzję. Mogła zrezygnować. Jednak tego nie zrobiła i po krótkiej “sielance życia” poza koszmarem obozów, w których często żyli w czasie wojny powrócili w miejsce, które kojarzyło im się ze strachem, bólem i śmiercią. Jak Mimi sama mówiła – “Jestem winna to tym, którzy tu zostali. Mam dać świadectwo.” W tym miejscu od samego początku wychowywały się ich dzieci, między innymi także Anna Maria, która bardzo pragnęła zachować historię swoich rodziców w książce, na kartach pamięci.

Treść

Książka została całościowo napisana przez Ninę Majewską-Brown, która dzięki zebranemu świadectwu oraz źródłom Anny Marii, z doskonałym wyczuciem stworzyła fabułę głównej części książki, kreując ją tym samym do rangi powieści historycznej opartej na faktach. Całość historii skupia się w dużej mierze wokół życiorysu Mimi, która początek swojego życia spędziła we Francji, gdzie zamieszkali jej rodzice w poszukiwaniu lepszych warunków do życia. Mając kilkanaście lat, nie odczuwając mimo wszystko żadnego niepokoju związanego z rokiem 1939, młoda dziewczyna postanawia odwiedzić swoich krewnych w Warszawie, wyjeżdżając do nich na wakacje. Nikt nie przewidział, jak się to może skończyć. Niestety, los zdecydował, że Mimi zetknęła się z okrucieństwem wojny i ostatecznie nigdy nie powróciła do swojego rodzinnego domu. Później także pod wpływem jej wzajemnej miłości do Józefa oraz ich małżeństwa.

Część fabularna została napisana w taki sposób, że możemy doświadczyć bezpośredniego oglądu wszystkich wydarzeń z punktu widzenia głównej bohaterki. Wszelkie emocje, uczucia związane z każdą doświadczaną przez nią sytuacją czytelnik może przeżywać razem z nią. Dostrzec wszystko z jej punktu widzenia – bez pozostawania gdzieś obok wydarzeń, wyłącznie “z lotu ptaka”. Doświadczamy jej życia od momentu poznania się rodziców oraz ich zamieszkania we Francji, aż do chwili, gdy dowiadujemy się, o istnieniu Anny Marii, która po dziś dzień zarówno mieszka, jak i pracuje w obozie Auschwitz-Birkenau, gdzie aktualnie zajmuje się działem zbiorów.

Swoją obecnością i postawą, Anna daje przy tym żywe świadectwo, by nie zapomnieć o tych, którzy doświadczyli w tym obozie cierpienia. Dzięki temu możemy jako czytelnicy spojrzeć na obozy koncentracyjne z bardziej osobistego punktu widzenia, niż wyłącznie pod kątem liczb, “suchych faktów” lub ogólnych urywków z historii. Zobaczyć w tym wszystkim człowieka – jego prawdziwe emocje i uczucia. Dzięki zebranemu archiwum pani Anny, do książki zostały dołączone zdjęcia jej mamy i krewnych. Możemy więc poznać Mimi oraz całą rodzinę z bliska, bardziej osobiście. Są tam także pokazane wycinki z gazet, ówczesne ogłoszenia z dowództw armii czy różnego rodzaju obwieszczenia z tamtych czasów, np. od prezydenta Warszawy z 1939 r., o powszechnej mobilizacji. Powoduje to, że książka zyskuje dodatkowy, rzeczywisty wymiar, potwierdzony na faktach, zaś całość spójnie łączy się z przytaczaną w danym momencie fabułą. Pod koniec historii Mimi oraz Józefa, do książki został załączony zarówno wywiad z p. Anną, jak i przytoczony jej list z podziękowaniami do autorki powstałego całokształtu, w którym wyczuwa się jej ogromną wdzięczność wobec Niny Majewskiej-Brown.

Co mnie w niej najbardziej poruszyło?

Największe wrażenie, które towarzyszy mi przez cały czas po lekturze tej książki, to z pewnością niezwykła odwaga, poświęcenie i determinizm Mimi oraz Józefa, którzy zamieszkali w miejscu stanowiącym dla nich nieustanne przypomnienie o przeżytym cierpieniu, wiecznie doświadczanym strachu i niepewności jutra, związanego przy tym z nieustannym narażeniem na koszmar okrutnej śmierci. Ogromnie podziwiam wszystkie osoby, które przeżyły wojnę i potrafiły wciąż żyć z tym niekończącym się piętnem. Osoby, które mimo przeżytego na ziemi piekła, były mimo wszystko w stanie na nowo odnaleźć się w otaczającej ich rzeczywistości. Kiedy jednak dowiaduję się, że taka osoba jest na tyle silna i zdolna do tego, by wciąż móc połączyć się miejscem, w którym tego piekła się doświadczało – z pewnością zahacza to o ogromny heroizm. Niewiele jest osób, które potrafią zmierzyć się ponownie z miejscem swojej kaźni, z cierpieniem. Naturalną reakcją człowieka jest zazwyczaj ucieczka od wszelkich bodźców, które wiążą się z okrutną przeszłością. W ich przypadku jest zupełnie inaczej. Stąd chylę przed ich postawą czoło na znak szacunku i ogromnego podziwu…

Dla kogo byłaby to dobra książka?

To, co się nasuwa jako pierwsze – będzie to z pewnością dobra propozycja dla osób, które interesują się historią II wojny światowej, stawiając przy tym na mocno osadzone fakty przeszłości. Będzie także odpowiednia dla tych, którzy interesują się tematyką obozów koncentracyjnych. Cała historia jest mocno oparta na prawdziwych relacjach osób, które przeżyły wojenny koszmar, stąd teoretycznie można by uznać, że raczej nie będzie to jednak dobra propozycja dla osób unikających tematów obozu z czasów II wojny, ale… moim zdaniem, całokształt został ujęty z tak niezwykłym wyczuciem i pisarską subtelnością, że grono potencjalnych odbiorców może być jednak szersze.

Narrator opisuje większość wydarzeń z perspektywy jednej bohaterki, co czyni historię bardziej realną, zaś opisywane elementy zbrodni zostają czytelnikowi przedstawione z ogromną dozą delikatności. Dzięki temu zabiegowi literackiemu, żadne istotne elementy nie zostały w tej książce zagłuszone, a jednocześnie czytelnik nie zostaje “brutalnie zaatakowany” makabrycznymi scenami, które może sobie w dużej mierze sam dopowiedzieć, wyobrazić je z własnej perspektywy. Adekwatnie do jego osobistej wrażliwości. Bardzo doceniam tego typu zabieg, ponieważ wrażliwość każdego człowieka jest inna i nie każdy, kto chce poznać historię jest w stanie przejść przez każdą interesującą go lekturę do końca. Tę zaś książkę czyta się mimo poruszanych w niej treści jednym tchem. Chce się poznać historię Mimi do końca.

Spora część książki to historia z czasów przedwojennych. Możemy wraz z bohaterką doświadczyć życia, które miało wtedy miejsce. Warszawskie, tętniące życiem ulice, serdeczność oraz ciepło spotkanej przez Mimi w Polsce rodziny czy nawet moment poznania się i miłości jej rodziców, a wraz z nią – wszystko to, co wpłynęło na ich decyzję, by zamieszkać lata wcześniej we Francji. Z tego powodu uważam, że każdy dorosły czytelnik może przełamać wewnętrzny upór związany z korelacją słów więźniarka oraz Auschwitz widniejący w tytule, które mogą przy pierwszym wrażeniu stwarzać znaczącą barierę odbiorczą… Tak było w moim przypadku. Ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie żałuję mojego wyboru, bowiem książka niesie ze sobą ogromnie ważne dla mnie przesłanie.

Wnioski i refleksje po lekturze

Największy, podstawowy dla mnie wniosek, który wysuwam po lekturze Ostatniej “więźniarki” Auschwitz dotyczy tego, że nawet w największych trudnościach, które nas spotykają w życiu – dobrze je czasem po prostu przeczekać. Niekoniecznie na siłę z nimi walczyć. Bo czasem ta walka niepotrzebnie wyczerpuje nasze siły, a może się okazać, że jest ona zbędna. że ważniejsze jest w tym wszystkim utrzymanie naszych sił. To było najmocniej widoczne w chwili, gdy Mimi oraz Józef znajdowali się w obozie i byli nieustannie narażeni na śmierć, w sytuacji bez wyjścia. Jedyne, co im pozostawało to trwanie. Niezależnie od tego, z czym mieli na co dzień do czynienia.

W obliczu wojny i zetknięcia się z nieustannym cierpieniem, ciągłym narażeniem na śmierć – odczuwam w tym wszystkim mocne nawiązanie do współczesnych czasów. Możliwe, że aktualnie nie jesteśmy atakowani przez nazistów. Niekoniecznie jesteśmy też narażeni na zesłanie do obozów koncentracyjnych. Jednak w obliczu pandemii, trwa na świecie wojna innego rodzaju… Często jest to również wojna w nas samych – w naszym wnętrzu. Toczy się wojna między politykami, a społeczeństwem. A nawet wojna między tymi, którzy noszą maseczki oraz tymi, którzy je odrzucają. Towarzyszy nam nieustanne cierpienie na różnych szczeblach. Niepokój, lęk o własne zdrowie, naszych bliskich. Ten związany z przyszłością, z naszym zdrowiem, finansami, gospodarką… Wciąż nie mamy pewności, jak się to wszystko skończy i do czego nas to zaprowadzi. A nawet – kto lub co za tym wszystkim stoi. Czy jest to niepohamowana fala wirusa, w obliczu którego po raz pierwszy medycyna czuje się bezradna, czy żyjąc coraz częściej w świecie teorii spiskowych snutych w dobie Internetu myśl, czy nie stoi za tym jakaś osoba lub instytucje, które kierują mass mediami, zakłamując rzeczywistość – niezależnie od hipotetycznych refleksji, jedno jest niezmienne. Ogarniająca nas bezradność. To według mnie nas mocno łączy z polską rzeczywistością lat 1939-45. Czasoprzestrzeń została pod tym względem mocno zachwiana. Pod tym względem zmienił się głównie człowiek, broń oraz tworzona przez niego technologia.

W tym przenośnym obrazowaniu obu historycznych wydarzeń, można również zauważyć wiele różnic. Myślę, że z pewnością wysnuwają się one każdemu z nas, więc nie będę wymieniać ich wszystkich. To zaś, co mną w dużej mierze wstrząsnęło to fakt, że współcześnie, w wymiarze metaforycznym, również jesteśmy więźniami. Jednak pod kątem współczesnych możliwości, coraz to powszechniejszego dobrobytu i komfortu życia coraz mocniej dostrzegam kontrast współczesnego człowieka względem tych, którzy stanowili znaczącą część kraju w latach między- i powojennych. Współczesny człowiek wydaje się być dziś słaby. Zwiotczały mu siły. Górę nad nim przejmuje technologia. Bez niej jest często zgubiony. Tak mocno się od niej uzależnił, że niewyobrażalnym byłoby życie bez niej, a jakiekolwiek przetrwanie w taki sposób równałoby się wręcz z bohaterstwem. W tamtych czasach komfort życia był zdecydowanie niższy od przeciętnego, a tylko nieliczni mogli sobie pozwolić choćby na odrobinę luksusu. Zwłaszcza w czasie wojny – choćby luksusu w postaci jednego, pełnego posiłku dziennie.

Czas przeszły, a czas przyszły – dalsze konkluzje

Coraz częściej ludzie chorują na depresję. Czujemy się odizolowani, choć żyjemy tak blisko siebie, choć mamy ze sobą codziennie kontakt – dość często dzięki mocy Internetu. Ludzie, którzy przeżyli wojnę, nie mieli zazwyczaj nic. Patrzyli na śmierć swoich bliskich, zostali pozbawieni podstawowych środków do życia, cierpieli głód i zimno. Nie mieli własnego kąta. Domu. Swojego miejsca, gdzie mogliby spokojnie żyć. Często byli brutalnie wyrzucani ze swoich mieszkań, miejsc pracy… Nam to jednak w takiej formie nie grozi. Wręcz przeciwnie – żyjemy mimo wszystko w pogrążającym się i czasem pogrążającym nas luksusie. Nikt nas nie wyrzuca z własnych domów, a kwarantannę mamy wręcz obowiązek przeczekać w zaciszu własnych, przysłowiowych czterech ścian. Nie w zimnym baraku ani w ciemnym, cuchnącym i zatłoczonym wystraszonymi ludźmi wagonie pociągu… Mimo trwających w czasie pandemii ograniczeń – wciąż możemy pod tym względem decydować o nas samych. A jednak jesteśmy często bardziej zagubieni, niż niejeden człowiek, który doświadczył piekła wojny.

Czytając tę książkę, doświadczyłam swoistego katharsis. Codziennie doceniam to, co mam – ciepłą wodę podczas kąpieli, pełną lodówkę czy działające ogrzewanie, gdy jest zimno… Jednak dzięki tak mocnemu porównaniu, po raz pierwszy przede wszystkim odpuszczam, gdy nachodzą mnie dłużej trwające w życiu różnego rodzaju trudności. Czy to w obliczu diagnozy wobec potencjalnej choroby, czy wtedy, gdy przychodzi brutalne w innych wymiarach zmierzenie się z codzienną prozą życia… Jeszcze niedawno wierzyłam, że jak przychodzi trudność, warto ją przezwyciężyć. Toczyć z nią choćby wewnętrzną walkę, by móc przetrwać.

Teraz wiem, że jednak wystarczy przede wszystkim dać tej trudności być. Trwać. Nie tyle na siłę. Po prostu zaakceptować fakt, że ta trudność jest. Dać jej naturalnie funkcjonować. Choćby miało to oznaczać trwanie znacznie dłuższe, niż tylko jeden dzień. Czy to będzie miesiąc, pół roku, czy rok… Czas pod tym względem nie ma znaczenia. Najważniejsza jest postawa – czy pozwolę tej trudności wejść do mojego życia, aby po pewnym czasie mogła odejść, czy jednak ją odrzucę, chcąc albo z nią na siłę walczyć, albo żyć w iluzji, że jednak jest dobrze… Bo prawda jest taka, że prędzej czy później – nawet największe chmury ustępują. Siłą sam Bóg ich nie przesuwa, ale daje się im swobodnie toczyć po niebie. Przez bezkresny widnokrąg, wobec którego nie mamy ani wglądu w początek, ani w koniec. Jednak wiemy, że gdzieś on tam jest… I pewnego dnia, nawet po największym zachmurzeniu, po największej niepogodzie – doświadczymy słońca i ciepła. I niezależnie od “siły” czy “słabości” każdego człowieka – to, co zawsze nas trzyma, to niekończąca się nadzieja. Nawet, jeśli ktoś twierdzi, że jej nie ma, ona zawsze w nas gdzieś jest. Choćby głęboko ukryta.

Podsumowanie

Właśnie ten sens mogłam jeszcze bardziej dostrzec dzięki książce Ostatnia “więźniarka” Auschwitz, którą z czystym sumieniem mogę każdemu polecić. I kto wie – może dzięki niej ktoś z Was też doświadczy wewnętrznego poukładania i oczyszczenia myśli? Mi to bardzo pomogło ❤

Na koniec życzę, by niezależnie od Waszych upodobań czytelniczych, każda przeczytana książka niosła ze sobą najbardziej dla Was trafne przesłanie! A jeśli ktoś z Was czuje taką potrzebę, by się podzielić własnymi przemyśleniami związanymi z ostatnią przeczytaną przez Was książką – z serca do tego zachęcam!

Ania 🙂

IMG 3462 1024x683 Trochę historii, trochę faktu   czyli o trudnościach, które warto przeczekać, niż z nimi walczyć... Recenzja książki
IMG 3469 1024x636 Trochę historii, trochę faktu   czyli o trudnościach, które warto przeczekać, niż z nimi walczyć... Recenzja książki
IMG 3464 1024x665 Trochę historii, trochę faktu   czyli o trudnościach, które warto przeczekać, niż z nimi walczyć... Recenzja książki

2 komentarze

  • Alice

    Dobrze że poruszasz tematykę drugiej wojny światowej. Z jednej strony to było tak nie dawno a ludzie już zapomnieli. Cześć umarła nie przekazując cennych wartości o których piszesz. Cała historia próbuje być zamazywana dlatego koniecznie spisz opowieść babci by można było zachować pamięć tamtych dni.

    • Biała Nić

      Dziękuję Alice za Twoje zdanie na ten temat! Zgadzam się – ludzie współcześnie szybko zapominają, wszystko się tak szybko zmienia, gna do przodu… czasem można się w tym pogubić. Wtedy właśnie to, co jest historyczne, uchodzi często za “odległe”, tak jak mówisz – rozmazane. A jednak warto o niej pamiętać. Na pewno spiszę historię mojej Babci! Taki jest plan 🙂 Dziękuję za dodatkową motywację ❤

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *